Po lekturze wielu wielu książek dla mam i szerzej dla rodziców stwierdzam, że można je podzielić na dwie kategorie. Dziś skupię się na tej, od której powinnyśmy zacząć, a na którą często już nie wystarcza nam czasu albo nie mamy świadomości, że jest kluczowa na naszej drodze budowania się jako mama.
W tej kategorii są książki dla mam o … dzieciach. To książki, które skupiają się na maluszku. Na tym, jak się rozwija, jak o niego dbać, jak go wspierać w rozwoju, jak dobrze się z nim komunikować. Z doświadczenia i obserwacji wiem, że ta kategoria książek przyciąga nas w ciąży i na dalszym etapie naszego macierzyństwa najbardziej. Chcemy przecież jak najlepiej opiekować się naszym dzieckiem, jak najpełniej je rozumieć i z uważnością towarzyszyć mu w jego rozwoju. Sama mam sporo takich książek ? Co więcej, ich kolekcja rośnie cały czas, bo wraz z wiekiem dziecka, powstają nowe wyzwania i nowe potrzeby, które chcę zgłębić i wiedzieć, jak się nimi zaopiekować. Ale już w ciąży pochłaniałam książki z drugiej kategorii, o której Wam piszę poniżej, i co ważne ich kolekcja rośnie u mnie w równie szybkim tempie, co tych z kategorii z pierwszej.
Jeśli leciałaś samolotem, to znasz kluczową zasadę – maskę tlenową najpierw zakładamy sobie, potem dziecku. I tak samo powinnyśmy zrobić w przypadku wiedzy, jaką nabywamy choćby przez czytanie książek odnośnie macierzyństwa czy szerzej rodzicielstwa. Prędzej czy później (ale raczej prędzej) w naszym macierzyństwie zetkniemy się z naszym dzieciństwem, z naszym wewnętrznym dzieckiem i relacjami z naszymi rodzicami, które świadomie lub nie rzutują na nasze macierzyństwo/ rodzicielstwo. Dlatego książki skupiające się na rodzicach, na wewnętrznym dziecku, na naszych schematach i doświadczeniach z dzieciństwa są dla mnie jak maska tlenowa. Tak samo jak książki, które skupiają się na tym, czego doświadczamy i z czym się mierzymy wchodząc w zupełnie nową rolę – mamy, która jest rewolucją w naszym dotychczasowym życiu, które tak wiele z nas chce utrzymać, szybko do niego wrócić w jak największym zakresie. Te książki poszerzają moją perspektywę, sprzyjają autorefleksji, samozrozumieniu, samoregulacji i zatroszczeniu się o siebie samą. Traktuje je bardzo poważnie, czytam uważnie i to, co czuję i uznaję za ważne wdrażam w moim życiu – jako kobieta i jako matka.
Wszystkie te książki łączy jeden przekaz: aby dziecko było szczęśliwe, miało poczucie bezpieczeństwa i oparcie niezbędne do rozwoju, rodzic musi zatroszczyć się o siebie. Spełnieni życiowo rodzice, uważni, wsłuchujący się w dziecko, ale też w siebie, będący w kontakcie z samym sobą, to bezpieczna przystań dla dziecka, z której może wypłynąć na szerokie wody.
W skrócie – to co włożysz do tej walizki, będzie jego bagażem albo torbą ratunkową i schronieniem na całe życie. Wojciech Eichelberger w książce „Jak wychować szczęśliwe dzieci” pisze „Wychowanie naszego dziecka zaczęło się dawno dawno temu. Tak dawno, jak dawno zaczęła się historia naszej rodziny. Sposób wychowywania dzieci był w tej rodzinie przekazywany przez lata, z pokolenia na pokolenie. Dlatego to, jak sami wychowujemy nasze dzieci zależy w ogromnej mierze od tego, jak nas wychowano, i w jaki sposób przetrwało to w naszej pamięci, naszym doświadczeniu. Gdy więc zabieramy się do wychowywania dzieci najpierw musimy w sobie odkryć to, co psychologowie nazywają naszym wewnętrznym dzieckiem. Musimy je odkryć, odchuchać, zatroszczyć się o nie. Jeśli tego nie zrobimy, nieuchronnie będziemy przenosić na dzieci własne doświadczenia z dzieciństwa. Innymi słowy – będziemy traktować nasze dzieci, jak nas traktowano. Nawet jeśli nasze intencje będą zupełnie inne”.
Nasze lęki w macierzyństwie, nasza nadopiekuńczość, nasza złość w konkretnych sytuacjach, albo sztywne przekonanie, że tylko tak trzeba robić, a nie inaczej – mogą tak naprawdę nie być nasze. Mogą być filmem wbudowanym w nasze oprogramowanie, który włączył się, bo właśnie zostałyśmy mamą. Ale jego reżyserem są nasi rodzice, ich rodzice, rodzice ich rodziców itd. „Trzeba pamiętać o tym, że kiedy pracujemy nad uczuciami wobec swoich rodziców, jednocześnie pracujemy nad sobą – nad tym, co z dziedzictwa naszych rodziców uznaliśmy za własne. A więc wyzwalamy nasze wewnętrzne dziecko od naszego wewnętrznego rodzica, co otwiera drogę do przekroczenia tej dwoistości, tego wewnętrznego konfliktu. Tylko w ten sposób mamy szansę odczarować klątwę pokoleń” – pisze Eichelberger w swojej książce.
W genialnej książce „Twoje kompetentne dziecko” – Jesper Juul, pisze „Dzisiaj może jeszcze bardziej słuszne niż kiedykolwiek staje się twierdzenie, że sposób w jaki traktujemy nasze dzieci, determinuje przyszłość świata”. I to jest zbieżne z tym, co pisze Eichelberger: wychowując dzieci, wychowujemy być może przyszłych rodziców. Dla mnie ta myśl była szalenie odkrywcza, bo wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jakim rodzicem chciałabym, aby było moje dziecko (o ile oczywiście zdecyduje się nim być), jakie wartości, rytuały, przekonania chciałabym, aby wyniosło ode mnie, od nas, które zaprocentują w jego życiu i siłą rzeczy w życiu jego dzieci?
Czytanie książek z kategorii 2- książek dla mam/dla rodziców, które skupiają się na nas dorosłych w relacji z dzieckiem, jest dla mnie poszukiwaniem i odkrywaniem tego, jaką mamą / jakim rodzicem chcę być. I wiecie, co? Nie ma moim zdaniem ważniejszego pytania niż właśnie to – jaką mamą / jakim tatą chcę być?
Często słyszę i czytam – „jestem złą matką”, „nie jestem dobrą matką”, „nie jest idealną matką”, „nie jestem wystarczająca” „nie nadaje się na matkę”, „głupio mi, że tak się zachowałam w stosunku do mojego dziecka, albo że tak mu powiedziałam”. Widzę, jak to boli. Ale też widzę, że oprócz samobiczowania i poczucia winy, jakie dają takie komunikaty nie wnoszą nic konstruktywnego. Oceniamy siebie źle w efekcie czujemy się źle i zostajemy z tym czasem dużo dłużej niż kilka chwil. Dlatego w takich momentach kołem ratunkowym, pytaniem szalupą – jest pytanie – jaką mamą chcę być? Do tego pytania warto wracać co jakiś czas, żeby sprawdzić, czy nie zboczyłyśmy z obranego kursu, żeby zweryfikować nasze założenia i być może zmienić coś w tym, jaką mamą chcemy być.
W mojej książce „La Mamma” – najczulszej przewodniczce dla kobiet w ciąży i świeżo upieczonych mam – jest rozdział, który zatytułowałam właśnie pytaniem – jaką mamą chcę być? A piszę w nim między innymi to:
„Pytanie „Jaką mamą chcę być?” niesie za sobą obietnicę refleksji, a ta jest podstawą wszelkich zmian, na których nam zależy. Jest również zapowiedzią uważności. Właściwie jest to pytanie nadrzędne, w czym utwierdzają mnie słowa Philippy Perry w książce „Szkoda, że twoi rodzice nie przeczytali tej książki (a twoje dzieci docenią, że ją znasz)”. A brzmią one: „Jednak to nie nasze pomyłki wychowawcze zaważą na życiu dzieci, ale to, w jaki sposób je naprawimy”.
Inaczej mówiąc: łatwo wpaść w poczucie winy, że zrobiłyśmy coś w naszym poczuciu nie tak, i zamartwiać się, jakie będą tego konsekwencje w dalszym życiu naszego dziecka. Jak łatwo można rzucić w siebie: „Co ze mnie za matka…!”. Ale konstruktywniej jest zadać sobie pytania: „Jaką matką chcę być? Czy to, co teraz robię, jak się zachowuję, jak traktuję swoje dziecko, jest zgodne ze wzorcem, który chcę realizować? Jeśli nie, to co mi przeszkadza? Co muszę zmienić, żeby to naprawić?”
Zaczynasz je w jednym miejscu, po drodze zwiedzasz cały świat zakrętów, wyzwań, placów zabaw, czułych przytuleń i rozmów na odległość z dorosłym już dzieckiem, które mieszka daleko.
Bo macierzyństwo się nigdy nie kończy.
Masz je na całe życie. Tak jak zdrowie. Jeśli dbasz o swoje zdrowie, to zaczynasz bardziej świadomie jeść, stawiasz na aktywność, dbasz o wypoczynek, karmisz się dobrymi zdrowymi rzeczami dosłownie i w przenośni. I ta sama zasada obowiązuje w macierzyństwie. Dbanie o siebie, ładowanie swojej bazy, którą jesteś dla swojego dziecka przez wiele wiele lat, zrozumienie dla swoich emocji, decyzji, uważność na siebie są dla Twojego macierzyństwa jak zdrowa dieta dla Twojego organizmu.
Jeden z paradoksów rodzicielstwa polega na tym, że jeśli poświęcisz się dziecku, zaniedbasz swój związek, zapomnisz o sobie, to prędzej czy później obróci się to przeciwko dziecku.
Dla mnie czytanie dobrych wspierających książek jest jednym ze sposobów samoopieki w moim macierzyństwie. Zadbania o siebie. Poznania siebie. Poddania refleksji swojego zachowania, przekonań, emocji i wyciągania wniosków. Daje mi to niesamowity rozwój w każdej z ról jaką pełnię. I jednocześnie karmi mnie wiedzą, inspiracją i radością.
Zachęcam Cię bardzo do takiej formy zadbania o siebie w macierzyństwie, jaką jest czytanie dobrych, wspierających i otwierających oczy książek. A jeśli chcesz sięgnąć po pierwszą z nich, to sięgnij po „La Mammę”, która jest czułą towarzyszką kobiet w ciąży i mam, które piszą, że takiej książki właśnie potrzebowały!
Kliknij tutaj i dowiedz się więcej o tym, co może dać Ci przeczytanie „La Mammy”.